poniedziałek, 27 lutego 2012

prośba


Jest i on. Numer dwa. Ugiąłem się pod naporem oczekiwań moich czytelniczek i zdecydowałem się na kolejny wpis. O czym będzie? Dobre pytanie. W trakcie pisania tego zdania nie mam jeszcze na niego pomysłu. Ale spokojnie - o poziom tego tekstu martwić się nie potrzebuję. Wy też tego nie róbcie. Oto spoczywam sobie właśnie na wygodnym siedzisku a zza laptopowego ekranu spogląda na mnie szklaneczka mętnego roztworu o żółtawo-słomkowej barwie. Naczynie to typowa whiskaczówka wykonana z grubego szkła. Sygnatura Jaśka Wędrowniczka wskazuje natomiast na to, iż prawdopodobnie została skradziona z bliżej nieokreślonej dyskoteki, restauracji bądź też innego lokalu gastronomicznego przez jedną z moich pomysłowych współlokatorek. Zastanawia mnie tylko jedno, a mianowicie która z pań była na tyle nieodpowiedzialna, ażeby „pożyczać” zasobnik o tak nieergonomicznym, kwadratowym kształcie. Aby móc się skutecznie z niego napić, nie uszkadzając sobie przy tym cennego uzębienia, należy obrócić naczynie tak, aby jedna z jego górnych krawędzi tworzyła wraz z dolnym łukiem zębowym kąt czterdziestu pięciu stopni. Wyobraźcie sobie, jaki dyskomfort wywołuje u spożywającego popijanie z tak utworzonego dziubka. Ale w tym wypadku to nie szklanka jest najważniejsza, lecz jej zawartość. Zapewniam, że nie jest to niefiltrowane piwo pszeniczne, ani tym bardziej mocz cierpiącego na kamicę nerkową człowieka. W moim naczyniu znajduje się przecudna cytrynóweczka o magicznych właściwościach. Hemingway doznawał natchnienia pod wpływem absyntu, Słowacki zażywał opium, a ja doświadczam inspiracji dzięki cytrynówce Uli. Jedynym moim zmartwieniem jest w tej chwili perspektywa niedoboru tego zaczarowanego trunku w niedalekiej przyszłości. Wniosek z tego taki, że nie mogę, nie możemy, nie możecie do tego dopuścić! I to jest chyba moment, w którym po długiej podróży odnalazłem tytuł tego posta. A zatem – Kochani Czytelnicy, jeśli spodobały się Wam moje dywagacje zawarte w tym i poprzednim wpisie, nie dopuśćcie do zawieszenia działalności na tym blogu. Muszę w tym celu prosić Was o wsparcie materialne polegające na pomocy przy uzupełnianiu naszych stancyjnych zasobów alkoholu etylowego (C2H5OH – przyp. PAP), który jest głównym składnikiem wspomnianego roztworu. Z góry dziękuję!

Ps. Cytryny kupię sobie sam.

poniedziałek, 13 lutego 2012

jakżem powiedział, takżem uczynił

Dzisiaj, tj. 13-02-2012, powołałem do życia swojego pierwszego bloga. Zapewne pierwszego i ostatniego. Natchniony kielichem cytrynówki U. postanowiłem, że wcielę w życie pomysł, który zstąpił na mnie nagle i niezapowiedzianie. Poniekąd, przyznam otwarcie, gdzieś w głębi duszy wiedziałem, że to kiedyś nastąpi. Od dłuższego czasu wręcz rozrywała mnie od środka chęć dzielenia się z innymi swoimi przemyśleniami. Nie spodziewałem się natomiast, że stanie się to tak szybko.

No, ale koniec pitolenia. W dniu dzisiejszym chciałbym się podzielić z wami swoją refleksją nad ludzką fizjologią. Zapewne słyszeliście już kiedyś o piramidzie potrzeb Maslowa? Jeśli nie, to na podstawie poniższego obrazka postaram się wam jej ideę pokrótce przybliżyć.


Najprościej rzecz ujmując, Abraham Maslow pogrupował wszystkie ludzkie potrzeby w określone kategorie według konkretnej kolejności oraz stworzył teorię, w świetle której, aby móc zaspokoić potrzebę leżącą wyżej w stworzonej przez niego hierarchii, musimy zaspokoić potrzebę niższego rzędu. A są to zaczynając od najniższych w jego piramidzie: potrzeby fizjologiczne, bezpieczeństwa, przynależności, uznania i samorealizacji 
Tym samym chciałbym dzisiaj ogłosić wszem i wobec - Maslow miał rację. A mianowicie jak się człowiek wyleje, to świat od razu staje się piękniejszy.