czwartek, 19 kwietnia 2012

prokrastynacja


Obecnie wiele miejsca w poradnikach zdrowotnych poświęca się chorobom cywilizacyjnym takim jak cukrzyca, choroba wrzodowa, czy hemoroidy. I słusznie. Zapewne każdy z nas zetknął się kiedykolwiek z podobnymi schorzeniami lub przynajmniej zna kogoś, kto widział kiedyś kogoś, kto cierpiał bądź cierpi na takowe. Ale prawda jest taka, że tyle wiemy o naszych dolegliwościach, ile mówi się o nich w środkach masowego przekazu lub dowiemy się od naszego zmęczonego lekarza sypiącego z rękawa niezmiennymi przez dekady odstępstwami od pełni zdrowia. Czy ktoś z Was usłyszał kiedyś, że cierpi na prokrastynację? Jeśli nie, to nie ma w tym niczego dziwnego, skoro nawet wszystkowiedzący wujek Google podczas pisania tego tekstu bezceremonialnie podkreśla ten wyraz sugerując błąd językowy. Czym zatem jest prokrastynacja? Według internetowych źródeł przypadłość ta polega na patologicznym wręcz odwlekaniu czynności, na których prokrastynator powinien się skupić w danej chwili, na rzecz zajęć bardziej przyjemnych lub mniej kłopotliwych. Ludzie „wyposażeni” w zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi (ADHD – przyp. ja) po zbyt powierzchownym zaznajomieniu się z tematem mogliby mylnie nazwać tę uciążliwą chorobę lenistwem bądź też, co gorsza, brakiem ambicji. Zapowiadam wszem i wobec, że przeciwko tak płytkiemu spojrzeniu na współczesne problemy znakomitej części mieszkańców trzeciej planety od Słońca, będę stanowczo oponował. Mam prawo – jestem przewlekle chory.

poniedziałek, 27 lutego 2012

prośba


Jest i on. Numer dwa. Ugiąłem się pod naporem oczekiwań moich czytelniczek i zdecydowałem się na kolejny wpis. O czym będzie? Dobre pytanie. W trakcie pisania tego zdania nie mam jeszcze na niego pomysłu. Ale spokojnie - o poziom tego tekstu martwić się nie potrzebuję. Wy też tego nie róbcie. Oto spoczywam sobie właśnie na wygodnym siedzisku a zza laptopowego ekranu spogląda na mnie szklaneczka mętnego roztworu o żółtawo-słomkowej barwie. Naczynie to typowa whiskaczówka wykonana z grubego szkła. Sygnatura Jaśka Wędrowniczka wskazuje natomiast na to, iż prawdopodobnie została skradziona z bliżej nieokreślonej dyskoteki, restauracji bądź też innego lokalu gastronomicznego przez jedną z moich pomysłowych współlokatorek. Zastanawia mnie tylko jedno, a mianowicie która z pań była na tyle nieodpowiedzialna, ażeby „pożyczać” zasobnik o tak nieergonomicznym, kwadratowym kształcie. Aby móc się skutecznie z niego napić, nie uszkadzając sobie przy tym cennego uzębienia, należy obrócić naczynie tak, aby jedna z jego górnych krawędzi tworzyła wraz z dolnym łukiem zębowym kąt czterdziestu pięciu stopni. Wyobraźcie sobie, jaki dyskomfort wywołuje u spożywającego popijanie z tak utworzonego dziubka. Ale w tym wypadku to nie szklanka jest najważniejsza, lecz jej zawartość. Zapewniam, że nie jest to niefiltrowane piwo pszeniczne, ani tym bardziej mocz cierpiącego na kamicę nerkową człowieka. W moim naczyniu znajduje się przecudna cytrynóweczka o magicznych właściwościach. Hemingway doznawał natchnienia pod wpływem absyntu, Słowacki zażywał opium, a ja doświadczam inspiracji dzięki cytrynówce Uli. Jedynym moim zmartwieniem jest w tej chwili perspektywa niedoboru tego zaczarowanego trunku w niedalekiej przyszłości. Wniosek z tego taki, że nie mogę, nie możemy, nie możecie do tego dopuścić! I to jest chyba moment, w którym po długiej podróży odnalazłem tytuł tego posta. A zatem – Kochani Czytelnicy, jeśli spodobały się Wam moje dywagacje zawarte w tym i poprzednim wpisie, nie dopuśćcie do zawieszenia działalności na tym blogu. Muszę w tym celu prosić Was o wsparcie materialne polegające na pomocy przy uzupełnianiu naszych stancyjnych zasobów alkoholu etylowego (C2H5OH – przyp. PAP), który jest głównym składnikiem wspomnianego roztworu. Z góry dziękuję!

Ps. Cytryny kupię sobie sam.

poniedziałek, 13 lutego 2012

jakżem powiedział, takżem uczynił

Dzisiaj, tj. 13-02-2012, powołałem do życia swojego pierwszego bloga. Zapewne pierwszego i ostatniego. Natchniony kielichem cytrynówki U. postanowiłem, że wcielę w życie pomysł, który zstąpił na mnie nagle i niezapowiedzianie. Poniekąd, przyznam otwarcie, gdzieś w głębi duszy wiedziałem, że to kiedyś nastąpi. Od dłuższego czasu wręcz rozrywała mnie od środka chęć dzielenia się z innymi swoimi przemyśleniami. Nie spodziewałem się natomiast, że stanie się to tak szybko.

No, ale koniec pitolenia. W dniu dzisiejszym chciałbym się podzielić z wami swoją refleksją nad ludzką fizjologią. Zapewne słyszeliście już kiedyś o piramidzie potrzeb Maslowa? Jeśli nie, to na podstawie poniższego obrazka postaram się wam jej ideę pokrótce przybliżyć.


Najprościej rzecz ujmując, Abraham Maslow pogrupował wszystkie ludzkie potrzeby w określone kategorie według konkretnej kolejności oraz stworzył teorię, w świetle której, aby móc zaspokoić potrzebę leżącą wyżej w stworzonej przez niego hierarchii, musimy zaspokoić potrzebę niższego rzędu. A są to zaczynając od najniższych w jego piramidzie: potrzeby fizjologiczne, bezpieczeństwa, przynależności, uznania i samorealizacji 
Tym samym chciałbym dzisiaj ogłosić wszem i wobec - Maslow miał rację. A mianowicie jak się człowiek wyleje, to świat od razu staje się piękniejszy.